Opuszczamy sympatyczne mieszkanie w centrum Lahti i kierujemy się przez „rynek” i kilka ciekawych skwerów na dworzec kolejowy. Jedziemy pociągiem. Stadler w nieznanej nam konfiguracji siedzeń. Po jednej stronie trzyosobowe siedzisko, a po drugiej dwuosobowe. Pojemność większa i robi się jakby przytulniej. Zakupiony bilet trzeba skasować samodzielnie w kasowniku, mimo że konduktor też spaceruje między przedziałami. Pociąg sunie cichutko zatrzymując się na dość licznych stacyjkach. Podróż trwa około godziny i trwa niewiele dłużej od podróży na tym samym odcinku lokalnym ekspresem obsługiwanym przez Pendolino.

Dzisiaj istne szaleństwo tak w Lahti jak i w Helsinkach do których wróciliśmy na chwilę, żeby przesiąść się na prom do Estonii. W Lahti byliśmy świadkami przemarszu skromnego pochodu pierwszomajowego. Spokojnie bez zbędnej obstawy Policji do czego przyzwyczaiła nas polska rzeczywistość. Ludzie bawią się i świętują. Pogoda sprzyja, jest słonecznie choć wciąż dość chłodno. Skwery i kawiarniane ogródki pełne ludzi... głównie w białych czapkach podobnych do naszych marynarskich. W samych czapkach chodzą głównie absolwenci. Złoty znaczek na otoku to symbol uczelni/wydziału.

 

West Harbour Terminal B. Nowoczesny budynek ze szkła i stali. Mamy wykupione bilety bez konieczności chack-in .